Pięcioro członków Stowarzyszenia Miłośników Historii Wojskowości przy Lubuskim Muzeum Wojskowym w Drzonowie wzięło udziałw zdjęciach do filmu dokumen-talnego o zamku w Trzebieszowicach. O jego historii i losach opowiada widzom profesor Eysymontt.
„Kunzaendorf an der Biele”, czyli dzisiejsze Trzebieszowice pojawiają się na mapie Śląska w XIII wieku. To jedna z najstar-szych wsi w Kotlinie Kłodzkiej, lokowana na prawie niemieckim. Powstała przy tzw. „drodze solnej”, wiodącej ze Śląska do Pragi. Dzięki wznoszącemu się od wieków zamkowi jest to jedno
z najpiękniejszych miejsc na Ziemi Kłodzkiej.Opowieść filmowa zaczyna się w roku 1269, a kończy w roku 2011, kiedy to twórcy filmu pokazują kilka współczesnych ujęć pałacu z zewnątrz i w środku. Rok 1945 to kres pewnej epoki. Na Śląsk (w tym i do zamku) wkraczają Sowieci. O dziwo, nie niszczą budowli. Niektórzy twierdzą, że stało się tak za sprawą ostatniego właściciela, który handlował ongiś z Rosjanami drewnem. Sowieci grabią zamek i okolicę, dręczą też okoliczną ludność. - Ten okres to plan filmowy z udziałem naszym i Ostrowskiej Grupy Historycznej 155 Regimentu Piechoty Pruskiej. W ramach federacji rekonstruktorów historii „International Military Historical Association”. Wszyscy występujemy jako żołnierze Armii Czerwonej. Na motocyklach i łazikach szybko zajmujemy zamek. Wyganiamy dotychczasowych mieszkańców, a zamek przejmuje marszałek Gieorgij Żukow - informuje Maciej Myczka z Wolsztyna, który na planie filmowym wcielił się właśnie w postać radzieckiego marszałka. W skład jego osobistej eskorty weszli Sebastian Sytniejewski, Hubert Barcz, Jaroslaw Rostkowski oraz Katarzyna Matysiak.
- Zdjęcia rozpoczęły się punktualnie o godz 9.00 i aby zdążyć na czas, wyjechaliśmy z Wolsztyna o 4 rano. Na dziedziniec wjechaliśmy równo z biciem zegara na wieży zamkowej. Ekipa filmowa pod okiem reżysera Macieja Kieresa sprawnie przygotowywała się do pracy. Rozdzielono role i zadania dla poszczególnych „aktorów”. Chwila konsternacji, gdy doszło do wyznaczenia odtwórcy postaci marszałka Żukowa. Sztab filmowy jednogłośnie do tej roli wyznaczył Macieja Myczkę. Rola kusząca i stawiająca duże wyzwanie, ale scenograf i scenarzysta postawili warunek - trzeba zgolić brodę i wąsy. Zakończyło się kompromisem. Koledze zgolono brodę, ale uratował wąsy. Później wszystko ruszyło z kopyta. Przygotowano kostiumy, mundury, kamery, oświetlenie, dźwięk i charakteryzację postaci. Zmotoryzowaną kolumną i ochroną marszałka kierował (także w sensie dosło-wnym) Bartek Lisiak w roli sowieckiego porucznika. Jego Willys prowadzony był z iście ułańską fantazją. Dopiero po kilku ujęciach marszałek i eskorta rozluźnili się i uwierzyli, że cali dotrwają do końca zdjęć. Podkreślić należy znakomitą atmosferę podczas pracy. Relacje były partnerskie i niezwykle sympatyczne mimo panującej na planie dyscypliny, którą wymuszała sama obecność reżysera. W rolę wyrzucanych z zamku Niemców wcielili się goście pałacowego hotelu - relacjonuje Katarzyna Matysiak.
Po paru godzinach kręcenia reżyser uznał, że jest zadowolony. Zdjęcia w tym dniu zakończono. Po zejściu z planu i rozcharakteryzowaniu się była wspólna kawa i dyskusja o tym, co już zostało nagrane, a co jeszcze trzeba będzie dokręcić. Wolsztynianie rozdali reżyserowi i ekipie filmowej kilkanaście egzemplarzy gazety „Wasz Dzień Po Dniu” z artykułem opisującym poprzednie wspólne realizacje filmowe oraz materiały promujące nasze miasto. Wszyscy byli mile zaskoczeni, że w Wolsztynie relacje z planu przekazywane są na bieżąco, a sam Wolsztyn jest tak piękny i zadbany. Następnego dnia ekipy wyruszyły na poszukiwanie skarbów i przygody. Za nami zostało kilka kilometrów sztolni i szyby kopalni uranu. Znaleźliśmy przygodę. Informacje o skarbach, jak przystało na prawdziwych poszukiwaczy, zostawiamy dla siebie - mówi Maciej Myczka dodając, że wyprawę na plan filmowy logistycznie przygotował i nadzorował Jarosław Rostkowski.